wtorek, 21 października 2008
Jednym slowem zaczelam podroz. Bardzo typowo: mialo byc lepiej, a bylo gorzej. Pociagi w Indiach sie spozniaja. Wiec, mysle sobie: lepiej jechac taki, ktory przyjezdza o brzesku, niz takim co pryzjezdza o zmierzchu. W koncu trzeba jeszcze wynajac gdzies mieszkanie. Po raz pierwszy w moim indyjskim doswiadczeniu pociag spoznil sie tylko 10 minunt. Od 4 rano czekalam, az zrobi sie pozniej. 30 godzin w pociagu minelo szybciej.
No ale w pociagu byl pan Sri Lanka. Ja go nauczylam rozwiazywac Sudoku (zabral mi cala ksiazeczke!), a on mnie otoczyl opieka. Kiedy doweidzial sie, ze mowie po Bengalsku, kazal wszystkim okolicznym Bengalczykom ze mna gadac. Bylam jak gadajaca foka w cyrku. Na to sie juz powinno skonczyc.
Po tych 30 (troche mniej) godzinach i kilkugodzinnej zaledwie nocy jestem pol przytomna. Na dodatek plecak mam ciezszy niz ja sama (i tak wypchany, ze absolutnie nic sie w nim juz nie miesci, a dzisiaj wieczorem mam w programie zszywanie rozchodzacych sie szwow). Pojechalam do taniej turystycznej dizelnicy i tam... wszystkie hotele mowia mi, ze pelno. Az sie zaczelam zastanawiac, czy po prostu nie boja sie wynajac pokoju samotnej dziewczynie. W koncu udalo sie. Pokoj jest bardzo NAJ: najdrozszy (Rs. 250!!!!!!), najbrudniejszy (sciany szare od polowy, zacieki, piasek na podlodze), najmniejszy (lozko+lazienka), najbardziej zakomarzony (wpisywanie do ksiegi gosci: 15 ugryzien na prawe stopie i 6 na lewej). Komary na szczescie sa Benareeskie, nie Kalkuckie, wiec swedzi potwornie ale tylko przez chwile. Za to pokoj ma TV. Jeszcze nie wiem czy dziala.
A teraz poszukuje bizutow do Bharata. W koncu tylko po to przyjechalam do Madrasu. Na razie zdobylam muzyke. Jak wszystko sie uda z biletem, jutro ruszam w droge do Hampi. I choc jestem potwornie zmeczona, ciesze sie jak dziecko.
środa, 15 października 2008
Posialam swoje USB, wiec ze zdjec nici. Podobno mozna tu bardzo tanio kupic tego typu sprzet, wiec moze uda sie cos jeszcze zrobic.
W niedziele jade na poludnie. Trzydizesci kilka godzin w pociagu. Klasa? Sleeper - deski obleczone niebieska pianka, nawiew odokienny. Ironia losu, bo po raz pierwszy w zyciu chcialam jechac ciupke lepsza, 3AC - 3 lozka, klimatyzacja (tak mowia, ja nie wiem bo nigdy nie bylam). Spedzilam w kolejce 4 godziny i kiedy podeszlam do okienka, zeby wreszcie kupic cholerny bilet, pan mi powiedzial, ze na AC nie ma miejsc dla turystow. Czyli musze jechac SL, albo isc do biura obok. Wybralam stopien nizej, przynajmniej wiem czeog oczekiwac.
A spiesyzlam sie na premiere ksiazki pewnej bardzo eleganckiej starszej spiewaczki.
Dlatego podoba mi sie praca w gazecie - poznaje ludzi, z ktorymi w zadnych innych okolicznosciach nie mialabym okazji porozmawiac.
Tak jak wczoraj. Bylam na koncercie Eliany Burki, Szwajcarki ktora gra na Swiss Alphorn, takim dlugi, dlugim rogu. Panienka, chce robic kariere typu Vanessa Mae: wprowadza Swoj nieporeczny instrument do jazzu, bluesa i rocka. Jak na moje ucho (fakt, gumowe i zdeptane przez slonia) to zamiast Alphornu moglby byc saksofon, albo trabka. I byloby fantastycznie, nic by sie nie zmienilo. Moznaby wyciac cala Eliane i zostawic genialny koncert z genialnymi muzykami.
Najgenialniejszy byl perkusista. Nawet spiewal chorki czasami. I przystojny byl. I gral, ach jak on gral... Tato! Guerreiro to przeszlosc, ja chce Lo Gerfo. Chlopak zwykle gra z Gwen Stefani. Jest ge-nial-ny.
Szukalam jego zdjecia ale nie ma. Mistrzowie nie chwala sie zdjeciami.
wtorek, 7 października 2008
No i rzeczywiście... zaczęła sie Durga Puja. Nie da sie juz przejechać z jednego końca miasta na drugi, nie wiem kiedy zobaczę sie z ekipą z Shantospuru. Ryksze jeżdżą tylko połowę trasy, duże skrzyżowania zostały sparaliżowane przez tłumy ludzi, wylewające się na ulicę bazary i Pandale.
Pandale łamią wszytkie przepisy. Stoją gdzie chcą i jak chcą, często na środku ważnych lokalnych ulic. Pandal to konstrukcja z bambusa obleczonego materiałem, a w środku siedzi sobie Ma Durga i zwalcza zło. Na koniec sama zostanie wrzucona do rzeki.
W Karnani Estates, gdzie mieszkam, ludzie nie są specjalnie religijni. Ale Pandal musi być, bo taka jest tradycja. Właśnie ze względu na tę słynną tradycję, tuż pod moim oknem stoi wiata obwieszona czerwono-żółto-pomarańczowym materiałem. Cała droga od bramy do końca podwórka ma świecący dach z małych, białych choinkowych (dla nas) lampek. A na przeciwko mojego okna (tak po prostu musiało być) wielkie fioletowe reflektory wymierzone idealnie w moją kuchnię.
Bo Durga Puja to wielka impreza. W długich korytarzach Karnani Estate podniecenie jak na koloniach przed dyskoteka: panie i dziewczęta biegają od mieszkania do mieszkania - w jednym są najświeższe plotki, w innym kosmetyki lub świetne dodatki do ubrań. Faceci tymczasem udają zorganizowanych i przejętych. Kierują ruchem, pomagają przenosić rzeczy, a kontem oka obserwują kobitki.
Od piątej rano co godzinę przychodzi ekipa Dhaków i zachrzania w te cholerne bębenki, tworząc przepotworny hałas. Nie potrzebują nawet instrumentów nagłaśniających. A wieczorem, ach, wieczorem jest koncert. Z nagłośnieniem pierwsza klasa. Przedwczoraj pan śpiewał przeboje z filmów Hindi. Wczoraj pani wyła do mikrofonu. I choć muzyka porywająca jest (mnie nie, ale szybki i skoczny rytm porywa, nie?), nikt nie tańczy, poza kilkoma dziećmi. Widzowie siedzą na plastikowych czerwonych krzesełkach i od czasu do czasu poklaskują. Przy czym cały czas oglądają się na boki. Jak na dyskotece – żeby sprawdzić co robią inni.
To tylko mój pandal-wiata, który nawet nie pojawił się w mapkach wydawanych przez każdą szanującą się gazetę (The Statesman jest pierwszy wśród szanujących się, więc też wydał mapkę. Kompletnie nic nie było na niej widać). Nie chce nawet wiedzieć co dzieje się gdzie indziej. Tydzień temu widziałam przygotowania przy College Street – myślałam, że jakaś wielka świątynia jest przebudowywana. To był potężny pandal. Kilka pięter wysokości i naprawdę z daleka, ba nawet z bliska, nie widać, że to tylko drewno i materiał.
Drewno i materiał, które kocha ogień. Tłumy ludzi, które kochają terroryści. Mam nadzieję, że Maa Durga kocha swoich Bengalczyków jeszcze bardziej. (Szef mojego dzialu, ten od malarii i tyfusu na raz, powiedział mi dzisiaj, cały w swoich tyfusowych skowronkach, że zanim wyjadę, muszę KONIECZNIE iść na targ fajerwerków. Będzie fantastycznie, organizują to przed kolejnym świętem, Diwali)
Ja na razie czuję się bezpiecznie, bo rzadko od siebie wychodzę. Jakiś obrzydliwy katar mnie dopadł. Chodzę tylko do pracy, ale się dzieje. Po A (która na pożegnanie rzekła: „Nice to meet you SWEETY” Nie dostała Plaskacza, choć ręka świerzbiła, oj świerzbiła), przyszła kolei Na Bubble Gum Girl. Kto zna ten wie o kogo chodzi. Ja jej nienawidzę, ale pójdę, może będzie śmiesznie. Po pracy natomiast zwykle jestem wykończona. Dzisiaj miałam się spotkać z Shantospurkami ale nie miałam jak do nich dojechać. Tylko metro działa jako-tako: od 14 do 4 rano. Incredible, incredible, incredible India.