Wesołych Świąt!
Tym roku padło na Kalkutę. Miasto fantastyczne, tylko trochę skażone tym, co nazywają tutaj noise pollution. Koncert Rockowy jest niczym w porównaniu z hałasem na wielopasmowym skrzyżowaniu. Do tego należy dołożyć jeszcze muzykę z rykszy, która musi być przecież głośniejsza, niż hałas na zewnątrz i krzyki rykszarza, który musi być przecież głośniejszy, niż muzyka.
Wydawało mi się, że jak wigilia trafi się w Indiach to przynajmniej nie będzie przedświątecznej bieganiny. Oj, jak ja się myliłam. Na dodatek poziom decybeli podniósł poziom stresu. Nie tylko mi. Bengalczycy uzbroili się dzisiaj w łokcie i wystawili całe rodziny do wojny o najsmaczniejsze pierniko-keksy, najładniejsze plastikowe choinki i najbardziej błyszczące gadgety.
Myśmy wystawili tylko 3 osobową grupę i zaatakowaliśmy z 5 różnych stron: dekoracja świąteczna, menu, prezenty, wyjazd do Bangladeszu i sprawy inne.
Efekt: 2 pary popsutych butów ale też trzy bilety i dwie wizy do Bangladeszu, wysłane paczki paczki, kupione prezenty, przypadkowo odkryty internet w hotelu i odpoczynek w salonie piękności. Raczej na tarczy. Poza tym wigilia z tybetańskimi Momo zamiast uszek, ketchupem zamiast barszczu, rybą w chrzanie i musztardzie gotowaną w liściu bananowca na parze zamiast karpia, bakłażan zamiast kapusty, sok zamiast kompotu, ćapati zamiast chleba.
A zamiast kolęd był spontaniczny koncert ulicznej kapeli, która chodzi dziś od hotelu do hotelu, gra i zbiera pieniądze od białasów. Podobno grali kolędy, ponoć Jingle Bells.
Życzę Wam zatem spokojnych i cichych świąt z parą dobrych butów lub kapci na nogach!
Tym roku padło na Kalkutę. Miasto fantastyczne, tylko trochę skażone tym, co nazywają tutaj noise pollution. Koncert Rockowy jest niczym w porównaniu z hałasem na wielopasmowym skrzyżowaniu. Do tego należy dołożyć jeszcze muzykę z rykszy, która musi być przecież głośniejsza, niż hałas na zewnątrz i krzyki rykszarza, który musi być przecież głośniejszy, niż muzyka.
Wydawało mi się, że jak wigilia trafi się w Indiach to przynajmniej nie będzie przedświątecznej bieganiny. Oj, jak ja się myliłam. Na dodatek poziom decybeli podniósł poziom stresu. Nie tylko mi. Bengalczycy uzbroili się dzisiaj w łokcie i wystawili całe rodziny do wojny o najsmaczniejsze pierniko-keksy, najładniejsze plastikowe choinki i najbardziej błyszczące gadgety.
Myśmy wystawili tylko 3 osobową grupę i zaatakowaliśmy z 5 różnych stron: dekoracja świąteczna, menu, prezenty, wyjazd do Bangladeszu i sprawy inne.
Efekt: 2 pary popsutych butów ale też trzy bilety i dwie wizy do Bangladeszu, wysłane paczki paczki, kupione prezenty, przypadkowo odkryty internet w hotelu i odpoczynek w salonie piękności. Raczej na tarczy. Poza tym wigilia z tybetańskimi Momo zamiast uszek, ketchupem zamiast barszczu, rybą w chrzanie i musztardzie gotowaną w liściu bananowca na parze zamiast karpia, bakłażan zamiast kapusty, sok zamiast kompotu, ćapati zamiast chleba.
A zamiast kolęd był spontaniczny koncert ulicznej kapeli, która chodzi dziś od hotelu do hotelu, gra i zbiera pieniądze od białasów. Podobno grali kolędy, ponoć Jingle Bells.
Życzę Wam zatem spokojnych i cichych świąt z parą dobrych butów lub kapci na nogach!