1. Dla tych, co są oburzeni i potrzebują tłumaczenia
Bo to jest tak, że
Czy to jest zagryzanie ciepłych orzeszków aby po chwili zasiąść z Olą nad talerzem sałatki i gapić się w TV i ubierać w idiotyczne, ale za to ciepłe ubrania. A wszystko w oczekiwaniu na Oli męża, współlokatorów i chłód nocy;
Czy to jest obserwowanie jak pan robi sok marchwiowy, który to zawiera: buraki, imbir, pietruszkę, pomidora i ziemniaki, ale, ku jawnemu zdziwieniu pana nie zawiera: kareli (gorzkie), cebuli, masali (zgniłe jajo) i innych niezydentyfikowanych specyfików. W ramach współczucia, łaskawie zgadzam się na dodanie pomarańczy;
Czy to jest nawet picie tego soku;
Czy niemożność od pięciu już lat zrozumienia głupoty indyjskiego tłumu: najpierw trzeba dać ludziom wysiąść z metra, żeby potem dało się do niego wsiąść!!!;
Czy też 2,5-godzinna sztuka teatralna w kompletnie niezrozumiałym indyjskim języku (po bengalsku...);
Czy zdemolowana kafejka internetowa z dwójką przemiłych, acz niesłyszących właścicieli, którzy czasem wydają resztę w cukierkach;
Czy mycie się wodą z wiadra nagrzaną wielką mega-grzałką;
Czy 36-godzinna jazda pociągiem z przeraźliwego zimna w zaskakująco przyjemne gorąco;
Cały czas napawam się, aby mi starczyło na kolejne wiele miesięcy. A to nie są wszystkie drobiazgi, które czasem denerwują, a których już zaraz będzie mi brak.
2. Dla tych, którzy chcą wiedzieć gdzie jestem i co się ze mną dzieje
Ha! Lepiej Wam nie wiedzieć. Kto się boi, że mi będzie zazdrościć, niech przeskoczy do punktu nr 3.
Przetelepałam sie z Delhi pociągiem w 2 dni i jedna noc, na miejscu spędzę 4 dni i potem znów 2 dni i jedna noc w pociągu, słuchając: "ćaaaj, gorom ćaaaj" (herbata z mlekiem), "cofffe" (kawa), "papersoappapersoap" (mydło w listkach), "soepolis!soepolis!soepolis?" (czyszczenie butów). Nie przestawiłam się jeszcze na bilety lotnicze. Poza tym oglądanie Indusów w podróży jest zwykle niezmiernie fascynujące.
No i przede wszystkim, nie ma zbyt wysokiej ceny dla dnia spędzonego na białym drewnianym szezlongu obłożonym mięciutkim materacykiem i osłoniętym od nadmiernego słońca. Z książką w ręku, lassi lub orzeźwiająca woda gazowana z cytryną pod prawym łokciem, i łagodną bryzą zza lewego łokcia. A jak bryza przestanie ujarzmiać upał, to 5 kroków dalej jest morze (Arabskie), w którym można się namoczyć. W porze lunchu, pan przynosi na tacy świeżo złowione ryby i pyta: "Which one?". I wtedy z miną wybitnego znawcy wskazuje się palcem na którąkolwiek i kiedy pan już odchodzi można się zapytać jak ona, ta ryba, się właściwie nazywa. White Snipper. Po polsku jakoś tak śmiesznie... cały czas zapominam Józek, Felek? Dla ułatwienia: Adam. Upieczony z czosnuszkiem, masłem i ziołami. Pycha!
3. Dla tych co chcą usłyszeć mrożące krew w żyłach przygody
(Których w końcu nie było)
Delhi, ok. 1.50 w nocy. Śpię sobie smacznie, śni mi się jakiś traktor i nagle budzi mnie Ola. Światła palą się w całym mieszkaniu, nade mną stoi jeszcze Oli mąż i dwójka ich współlokatorów. "Kasia, wstawaj, było trzęsienie ziemi i chyba musimy wyjść na zewnątrz". To mnie dobudziło momentalnie. Zawsze chciałam zobaczyć jak to jest. Podobno trzęsło się całkiem mocno, wszyscy się obudzili i debatowali nad moim łóżkiem dobre 5 minut, otwierając i zamykając kolejne drzwi, zapalając światła, śmiejąc się... W końcu zdecydowali, że trzeba wyjść. Jak już mnie obudzili, wszyscyśmy skorzystali z toalety (bo to nigdy nie wiadomo...), założyliśmy dodatkowe swetry, okryliśmy kocami i wyszliśmy na schody, okazało się, że sąsiedzi już wracają do domów. Koniec przygody.
Oczywiście zaraz wróciliśmy do domu sprawdzić, czy to była zbiorowa histeria, autosugestia, czy też najprawdziwsza prawda. Wujek internet w domu nie mieszka, więc włączyliśmy jego starszego brata, wujka wiadomości w TV: epicentrum znajdowało się w południowo zachodnim Pakistanie i było silne, 4,7 w skali richtera. Żadne budynki nie ucierpiały, bo jest to rejon zamieszkały jedynie przez drobne plemiona (i Talibów, w domyśle).
Najokropniejsze w całej przygodzie było to, że ominęło mnie najciekawsze.
4. Dla tych, co chcą obejrzeć zdjęcia
No, niestety. Po przygodzie w Bangladeszu nastąpiły długotrwałe próby zjednania baterii na domowo-bangladesko-indyjskie sposoby. Niestety, choć początkowe rokowania dawały ziarno nadziei, wkrótce się załamały. Porozumienie w sprawie działania aparatu nie zostało zawarte. Skapitulowałam. Ostateczne zerwanie wszelkich umów nastąpi w Polsce, po zawarciu umowy z Allegro.
Przedostatnie zdjęcie: Kalkuta, zdjęcie z tramwaju jadącego na College Street.
Ostatnie zdjęcie: Kalkuta, konduktor w tramwaju jadącym na College Street. (Godny uwagi jest wyraz skupienia na jego nieostrej twarzy).
5. Dla tych, co chcą wiedzieć więcej o Indiach
- Strasznie duże te Indie i szybko im się zmieniają klimaty.
- Wszystkie ważne targi książek odbywają się tam, gdzie jest zimno zimą - Kalkuta, Jaipur.
- Więcej nie powiem, chyba, że ktoś zapyta.
6. Dla tych, co chcą dalszego ciągu historii o Antonio
Antonio mnie rozpoznał. Nie był pewien ale rozpoznał. Nie mieszkam w Palmira's, bo nie zrozumiałyśmy się z córką właściciela przez telefon. Mieszkam tuż obok, a mój dawny pokój zajmują Brytyjczyk na wózku i jego żona.
Antonio dalej pracuje, jak pracował i dalej przysiada się wieczorem do stolika. Nie marzy już o pracy na jachcie. Mógł pojechać na wakacje do Bangaluru, i do chłodnego Kodaikanal. Jako kelner pracuje w sezonie, przez 6 miesięcy, przez pozostałe 6 miesięcy może opiekować się siostrą.
Przyozdobił ogród kolorowymi lampkami, ale turyści wieczorami i tak raczej nie dopisują. Na śniadaniach tradycyjnie wszystkie stoły są zajęte, choć „nie jest to już to, co kiedyś, mamy teraz dużą konkurencję”.
Antonio lubi tę pracę, bo nie wymaga od niego zbyt wiele. Właściciel Palmira's ma jeszcze kuter rybacki, z którego połów Antonio zawozi codziennie rano na targ. W święta, 25 grudnia, złowili tyle, że musiał obrócić 3 razy. Inni rybacy nie wyruszyli na morze stwierdziwszy, że nikt nie kupi ryb w święta. Więc szef Antonia założył więcej sieci niż zwykle. Wszystkie ryby zeszły, a Antonio był o 8 w pracy.
Ale bardzo poprawił mu się francuski.
7. KONIEC.
Ponapawałam sie trochę pisaniem bloga w pokoju hotelowym ;)
2 komentarze:
głupie tłumy... a w Warszawie też chyba są coraz gorsze zwyczaje komunikacyjne.
Ikarusami jeździło się lepiej ;)
to udanego dalszego "napawania się"; może po wszystkim uda Ci się więcej napisać
Lucjan. Ta ryba nazywa się lucjan. Adam to był w innej bajce.
Prześlij komentarz