Dalej na polnoc.
Chcielismy zobaczyc tajskie gory. Podobno juz w Chiang Mai w nich bylismy ale wygladaly jak zielone pagorki w oddali. W srode rano zlapalismy lokalny autobus do Tha Ton, czyli małej wioski słynnej z tego ze można z niej popłynąć łódką do Chiang Rai.
Widok na nasz "Apple Resort"
Oprócz przystani jest tam jeszcze góra z klasztorem i Watem czyli ichniejsza świątynią. Górę odwiedzilismy następnego dnia o poranku. Widzieliśmy drzewa po birmańskiej stronie, rubasznego opata i rzekę którą mieliśmy popłynąć za kilka godzin.
Tam daleko juz Birma. Sprawdzilem :)
Smiejacy sie Budda i Wat na szczycie.
I mnisi w szatkach pracowali.
Widok na nasz "Apple Resort"
Oprócz przystani jest tam jeszcze góra z klasztorem i Watem czyli ichniejsza świątynią. Górę odwiedzilismy następnego dnia o poranku. Widzieliśmy drzewa po birmańskiej stronie, rubasznego opata i rzekę którą mieliśmy popłynąć za kilka godzin.
Tam daleko juz Birma. Sprawdzilem :)
Smiejacy sie Budda i Wat na szczycie.
I mnisi w szatkach pracowali.
Łódka była super :). Typowa tutejsza konstrukcja - długa, płytka i bardzo waska. Usadzili wszystkich pasażerów w poprzek, naprzemiennie jak sardynki w puszce aby z każdej strony było podobne obciążenie. Dobry system zważywszy na to ze wystawalismy kilkanaście centymetrów nad wodę. Ale była przygoda. I było ładnie. I nie było toalety... :(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz