Dobra, w takim razie szybka kwestia wyjasniajaca:
Stazuje sobie w gazecie. Dali mi za to mieszkanie. Milo z ich strony.
Pierwszego dnia wpadlam w rece zastepcy naczelnego. Wogole nie mowi po bengalsku, za to po angielsku zasuwa perfect, z brytolskim akcentem. Mam ciche podejrzenie, ze wychowywal sie na wyspach. I on, ten wicenaczelny, jak uslychal o moich 5 latach nauki bengalskiego, byl pod wrazeniem. Tak, ze az dal mnie do redakcji reporterskiej.
Pierwszego dnia nie bylo jeszcze tak zle. Pojechalam z przesympatyczna dziewczyna na godzinna konferencje (mowili po bengalsku caaaly czas), ona wiedziala gdzie, ona wiedziala co, ona wiedziala jak tam dojechac, jak wrocic i jak potem to napisac. Uznala jednak, ze ja tez cos robilam (swiecilam oczami i pozowalam do smutnej pojedynczej kamery tv), wiec mnie podpisala pod tekstem ajko wspolautorke. Milo z jej strony. Dobra, troche przesadzam - przeczytalam jej tekst i wprowadzilam dwie poprawki!
I to bylo wszystko co zrobilam w tym tygodniu. We wtorek szef dzialu powiedzial po zebraniu, ze nic dla mnie nie ma. W srode byl strajk w calym stanie i wszystko bylo zamkniete. W czwartek i piatek przyszlam, jak trzeba, na 13. Wytrzymalam po 3 godziny. Robi sie juz taki zwyczaj - o 16, kiedy przeczytam wszystkie miejscowe gazety, cala gazete.pl i plotka, ide do szefa i pytam czy moge wyjsc. I wychodze.
I potem tylko mam wyrzuty sumienia, ze moze nie dosc, ze moze powinnam byla, ze moze dalo sie jakos wkrecic gdzies...
Podsumowujac: poki co staz = mieszkanie + 3 potwornie nudne godziny w biurze, kiedy bawie sie w ceramiczna lalke - nic nie robie, tylko lapie kurz i ladnie sie usmiecham. No i zawsze stoje nie tam, gdzie powinnam.
O, przepraszam, dzisiaj dostalam cukierka - mialam zajecie na 3 minuty. Trzeba bylo podziekowac, usmiechnac sie jeszcze szerzej, odpakowac, znalezc kosz na smieci...
1 komentarz:
Jeśli zaczynają prace o 13.00, to może się rozkręcają dopiero wieczorem? I wtedy potrzebują natychmiast głów do myślenia i rąk do pisania?
Prześlij komentarz