poniedziałek, 19 listopada 2012

Na plaży...

są krowy


są rozgwiazdy


jest mozaika robiona przez małe krabiki ciągnące muszelki


są dumni ratownicy


są miejscowi zbierający mule podczas odpływu


jest Piotrek robiący oczami zdjęcia czegoś dziwnego na skałach


jest Kasia robiąca dziwne kroki


są super surferzy


jest stopa kontemplująca zachód słońca


jest miejsce na romantyczne zdjęcia


sobota, 17 listopada 2012

Drobne przyjemności

Pojechaliśmy kupić bilety kolejowe do Vasco da Gama, gdzie sprzedają pulę przeznaczoną dla turystów. Początek podróży był dosyć niewygodny, mój wzrost jest zaskakujący dla dachów autobusowych.



W Margao przesiedliśmy się do innego przypominającego wóz Służby Więziennej. Wóz był głośny jak bolid Formuły 1 w połowie obrotów i do tego cała konstrukcja wpadała w rezonans jak jechał na luzie.


A po dojechaniu na miejsce kupiliśmy bilety na pociąg Margao - Delhi, który według rozkładu jedzie 38 godzin.

Tyle przyjemności nagrodzone kolejną przyjemnością :)

Na śniadaniu

Agonda Beach w południowym Goa. Wybraliśmy tą część bo tu można się zrelaksować i nie ma na plaży dyskoteki co 100 m. Chciałem napisać, że "robimy nic" ale coś tam działamy.
Zacznijmy od podziwiania naszego domku vel chatki vel szałasu vel lepianki. Jest różowy (lóziowy) i ma obok własną różowo-niebieską palmę. Jest złożony z nierówno poprzycinanych kawałków sklejki ale w środku jest łóżko z moskitierą i łazienka z betonową podłogą. Jak na lokalizację 20 m. od plaży i tą cenę to wystarczy. W nocy słychać jedynie szum fal i trzeszczącą konstrukcję domku a nad ranem pochrumkiwania biegających samopas świnek.


Właśnie czekamy na śniadanie. Kasia czyta książkę a ja piszę. Wstaliśmy dość wcześnie więc mamy dziś miejsce cwanych Anglików. Widok jest ładny, prosto na Róg Afryki :)


Jem dziś jeden z tzw. zestawów kontynentalnych, czyli żarcie dla białasów. Trochę już tęsknie za naszym jedzeniem, szczególnie za mięskiem. W Indiach już jestem wegetarianinem (czy jak jem rybę to też nim jestem?). Czerwonego mięsa mało widać a jak już jest, to transportują je lub trzymają w taki sposób, że mnie to szybko zniechęca. Drobi po wizycie na New Market w Kalkucie też już nie jadam. Zemdliło mnie tam od zapachu i widoku setek kur przygotowanych do sprzedaży.

Co innego rybka. Trzy najlepsze rzeczy jakie jadłem w Indiach to ryby. Na początek w Kalkucie bhetki (pol/ Barramundi) zawinięte razem z chrzanem w liściu bananowca i gotowana na parze. Podanie tego tego z papką z kwiatu bananowca pewnie pomogło. W Fort Kochi poznani Włosi polecili nam knajpę, w której zaprzyjaźniłem się ze stekiem z tuńczyka i pysznym deserkiem w postaci marcepanu z orzecha cashew (nerkowca) polanym czekoladą.
Wreszcie wczorajszy King Fish. Wybraliśmy sobie egzemplarz, który następnie został zamarynowany, nabity na ruszt i zanurzony w piecu Tandoor. Kilka minut w temperaturze ok. 500 stopni i dostaliśmy znakomite danie na półmisku ze świeczką stojącą w wydrążonym ogórku. Mniam!
King Fish po lewej:

Zasłużyliśmy wczoraj na tę rybkę bo wróciliśmy późno z wyprawy skuterem do Margao. Chrzest bojowy z uczestnictwa w indyjskim ruchu drogowym zaliczony. Zwiedzanie sennego i nieturystycznego Goa także. W Margao nie udało się kupić biletów do Delhi ale przynajmniej lokalsi się z nas pośmiali, że mamy mały skuter. Rzeczywiście, ja wyglądam na nim jakbym ujeżdżał psa, razem z Kasią ujeżdżamy już kota...
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy latarni i poprosiliśmy rodzinkę za bramą o zdjęcie z naszą maszyną. Sytuacja była dosyć abstrakcyjna ale na koniec dostaliśmy przykazanie żeby jechać powoli i bezpiecznie.


środa, 14 listopada 2012

Jedziemy na Goa

Znowu pociagiem. Tym razem ma to byc okolo 12 godzin ale liczymy na spoznienie zeby nie dojechac w srodku nocy. Numer pociagu to 12617 czyli zlaczenie pierwszego i ostatniego oktetu mojego adresu IP w pracy. Niesamowite!

wtorek, 13 listopada 2012

Fort Kochi

Jesteśmy w Fort Kochi. To jedna z dzielnic dosyć dużego Kochi, które jest rozłożone na kilku wyspach i półwyspach w stanie Kerala nad Morzem Arabskim.
Gdy wracaliśmy dziś ze spaceru, pod hotelem zaczepił nas rikszarz. Nie chodziło o zwykłą ofertę podwózki albo objazdowej wycieczki. Tym razem była to prośba o przysługę. On mnie zawiezie do sklepu za rogiem, ja pooglądam towary ze dwie minuty a on za to dostanie kupon na paliwo. Byliśmy zmęczeni upałem więc Kasia poszła do pokoju a ja się zgodziłem. Sklep był bardzo duży jak na tutejsze warunki ale asortyment miał taki jak wszystkie inne: srebrne słoniki, drewniane i mosiężne figurki bożków, szale i wdzianka z dobrych materiałów ale z obrzydliwymi wzorkami. Obejrzałem kilka sztuk szalów z paszminy i jedwabiu, po czym pomyślałem sobie, że może pasażerowie wielkich statków wycieczkowych są w tym sklepie bardziej na miejscu i grzecznie dziękując wyszedłem. Zadowolony rikszarz odwiózł mnie z powrotem pod hotel.

Fort Kochi i pobliskie Mattancherry są zdecydowanie nastawione pod "zachodniego turystę". Takich sklepów jak powyższy i kramów z przyprawami w małych torebkach jest na pęczki. W sklepie na rogu obok nas można nawet kupić Nutelle, Marsa i papier toaletowy.
Turystów jest rzeczywiście sporo bo miejsce ma swój urok. 150 lat obecności Portugalczyków, kolejne tyle Holendrów a później Brytyjczyków zrobiło swoje, dlatego nie wygląda jak typowe indyjskie miasteczko lecz jak mix kolonialnego skansenu z infrastrukturą turystyczną. Mamy tu też niezły kociołek jeśli chodzi o religie. Jest dużo chrześcijan, są oczywiście hindusi, kilka kwartałów muzułmańskich i gmina żydowska. Dziś odwiedziliśmy ich synagogę, nic oszałamiającego. Według mnie najciekawsze jest to, że ona się w ogóle w takim miejscu znajduje.



Jako, że jest tu sporo białasów a rząd Kerali się stara to jest też zorganizowana turystyka z wycieczkami do wykupienia. My też byliśmy, a co!
Parę dni temu pojechaliśmy na rejs po słynnych rozlewiskach (backwaters). Świetnie zorganizowana sprawa. Odbiór z hotelu, dowóz na miejsce, kilka godzin na dużej łajbie, później w czółnach w wąskich i uroczych kanałach wśród palm. Zostaliśmy też zabrani do jakiegoś domku w środku niczego gdzie przewodnik pokazał nam ogród przypraw i za 75 Rs zjedliśmy danie z miniaturowymi mulami na liściu bananowca.



Wczoraj natomiast wróciliśmy z górskiego Munnaru. To było o wiele słabsze, może dlatego że kierowca był pierwszy raz i nikt go wcześniej odpowiednio nie przeszkolił. Warto było jednak zobaczyć mycie słonia w rzece albo plantacje herbaty w pełnym słońcu. Dostałem też 0,5 kg orzeszków cashew za 9zł :)



Dziś Diwali, święto bogini Lakshmi. Będzie dużo światełek i fajerwerków. Happy Diwali!

piątek, 9 listopada 2012

Kerala.



Nie wiadomo czy to siła sugestii, czy najprawdziwsza prawda. Naganiają, ale jakby mniej. Namawiają, ale dyskretniej. Reklamują wycieczki, ale delikatniej (choć owszem, wszystko jest oblepione plakatami).

W książce przeczytanej przez P. było napisane, że lotnisko w Kerali jest zarządzane wzorowo. I faktycznie, lotnisko malutkie, ale czyściusieńkie (P. zapewnia, że w każdym pisuarze była kostka zapachowa), wszystko poszło sprawnie, bagaże wyjechały, a taksówkę udało się zamówić bez przepychanek z kierowcami. Wszyscy grzecznie czekali przy stanowisku PrePaid, gdzie klienci płacą z góry. Zupełnie co innego, niż w Kalkucie, gdzie przy takim samym stanowisku mokła tylko zdenerwowana i skotłowana kolejka turystów, a taksówkarze chodzili z boku i wykrzykiwali nieprzyzwoite ceny złośliwie się uśmiechając. 

Dzisiaj podeszliśmy do kilku rykszarzy zbitych w kupkę, żeby nas zawieźli na stację kolejową. Pokiwali do nas głowami i skierowali na… początek kolejki. Bo to był normalny postój, jak w Polsce. Zrobiło nam się trochę głupio, że jesteśmy tacy niewychowani. 

Ale największym przeżyciem była budka z sokami. Na pozór normalna, jakich mijaliśmy w Kalkucie i Delhi. Tylko, że ta była skomputeryzowana i pan wydawał rachunek. Piękny taki, lśniący, ciągle jeszcze jest na honorowym miejscu w portfelu P. Nie mamy zdjęcia budki, ale mamy zdjęcie człowieka, który nie mógł się zdecydować, więc kupił sobie dwa soki na raz. Melonowy i ananasowy.


Ach, bym zapomniała. Tam, w Bengalu, też rządziła Komunistyczna Partia Indii (Marksistowska), trzymała się dłużej i mocniej niż komuniści w Kerali…

czwartek, 8 listopada 2012

Wysyłanie paczki jest banalne

Rano 7.11 była akcja "Kupmy książkę". Wstaliśmy jakoś w nocy bo już o siódmej rano i poszliśmy w kierunku College Street market na bazar książkowy. Dotarliśmy tam trochę na około zahaczając o dzielnicę rządową BBD Bagh i prześlizgując się przez jakiś straszny bazar, na którym chyba nigdy nie widzieli białego człowieka. Gwoli wyjaśnienia, w Indiach bazarem nazywane jest kilka kwartałów, na których się handluje. Zanim przyjechaliśmy na Keralę, uważałem że całe Indie to jeden wielki bazar. No ale tu rządzili długo komuniści więc badylarstwo nie miało szansy się rozwinąć.
Na College Street doszliśmy za wcześnie, więc wstąpiliśmy na kawę do jakiegoś podobno słynnego przybytku myślicieli. Na schodach uwieczniłem chyba to co wykoncypowali:


Po wypiciu kawy okazało się, że księgarnia, do której przyszliśmy już nie działa. Trudno, cóż począć :) Przeszliśmy się jednak trochę po bazarze i według mnie to trochę taki skład makulatury. Pewnie to zależy od części, w której się znajdujemy ale tam były same podręczniki. Oceniając po informatycznych, były to tylko stare podręczniki. Jeśli nie skład to antykwariat, ale to brzmi zbyt szumnie.



Po zakupach na Park Street podeszliśmy na pocztę aby wysłać książki. Kasia była ciekawa czy będzie tam jeszcze "jej pan" i był. Szef wszystkich szefów poczty przy Park Street, czyli pan Firana. Uczesany w tzw. stylu czeskim z przodu krótko i na boki a z tyłu długo. Porwał przed wejściem do budynku nasze torby i zaczął pakowanie. Znalazł odpowiedni karton, pobiegł dokupić taśmy klejącej i sprawnie wszystko poskładał. Paczkę kartonową przekazał do pierwszego pomagiera do obszycia w materiał. W tym czasie Kasia już wypełniała druczek do wysyłki.
Po wypełnieniu został przekazany do drugiego pomagiera. Po co wypełniać to samo pięć razy jeśli toczący się dziadziunio może powędrować gdzieśtam i zrobić xero :)


Skserowane papierki należy poprawnie poskładać. To jest odpowiedzialne zadania więc robi to Firana. Po zaszyciu paczki należy ją zaadresować markerem i opieczętować woskiem - wymóg formalny... Na gotowym dziele doszywa się 3 kopie druczku, to robi trzeci pomagier. Ostatni etap już stojąc w kolejce bo za dwie minuty zaczyna się przerwa obiadowa.


W całej akcji wypełniamy druczek, adresujemy paczkę i płacimy za przesyłkę. Imponująca usługa za 150 rupii, czyli 9 zł.

środa, 7 listopada 2012

W Kalkucie postanowiono...

Ze taksowki zostana przemalowane na kolor niebieski.


Ze stare tramwaje z drewniana podloga zostana zastapione nowoczesnymi.


Ze zakazane zostana ryksze ciagniete przez ludzi.

Na paharze

Paharganj - mekka backpackersow w Delhi - jest syfny.



W nocy prawie jak w Las Vegas

Weryfikacja

Pierwsze co robilem po przyjedzie to konfrontowalem zaslyszane lub przeczytane opinie o Indiach z tym co widze. Na lotnisku przez okienka samolotu nie bylo widac wiele bo nad Delhi rociagala sie mgla. Wraz ze smogiem utrzymala sie zreszta do naszego wyjazdu. W hali przylotow znalezlismy naszego kierowce. Maly kurdupel wcale sie nie usmiechal za to wladczym tonem pokazal nam ze mamy isc za nim. W drodze prawie nic nie zagadywal i caly czas sie nie usmiechal. A zatem 1:0 dla doswiadczenia w boju z zaslyszana opinia.

Po wyjsciu z lotniska nie poczulem "przykrego zapachu Indii". 2:0.

Przy wyjezdzie z parkingu na lotnisku byly bramki otwierane oplaconym biletem. Przy bramkach stali panowie z krotkofalowkami. To pracownicy parkingu do obslugi sytuacji problematycznych. Dwa nieslychanie potrzebne etaciki tylko po to zeby ludziom dac prace. 2:1.

Podczas podrozy do hotelu bylismy skladnikiem rzeki pojazdow i wszechobecnego "noise pollution" (doslowne tlumaczenie to zanieczyszczenie dzwiekiem). Rzeka jest tutaj dobrym slowem bo na trzypasmowej drodze miesci sie zwykle 4 lub 5 pojazdow wszelkiej masci. Po prostu wypelniania jest kazda wolna przestrzen. Aby to wszystko zadzialalo wszyscy non-stop trabia. Klakson jest uzywany zamiast kierunkowskazu i w celu oznajmiania, ze sie nadjezdza. No a w Indiach jest komu ten fakt oznajmiac... 2:2 za maskare na ulicach.

Przed wyjazdem przeczytalem kilka ksiazek w tak zwanym temacie. W jednej z nich byl caly rozdzial o ulicznym wyproznianiu. Spodziewalem sie najgorszego bo takie rzeczy sie latrwo zapamietuje ale do tej pory niczego nie zauwazylem. Moze podswiadomie odwracam zwrok w odpowiednim momencie albo chodzimy tylko po bardziej cywilizowanych miejcach? 3:2

W powszechnej opinii po indyjskich miastach przechadzaja sie krowy. Laza wsrod ludzi i nikt im nie przeszkadza bo swietosc to swietosc. Tymczasem w Delhi i w Kalkucie krow nie widac. Kasia mowi ze krowy to raczej w Benaresie, gdzie jest bardziej swiatobliwie. O wiele wiekszym problemem sa bezdomne psy. To zawsze ten sam typ kundla. Wychudzony, walesajacy sie bez powodu lub lezacy nieruchomo na rozpalonej ulicy. 4:2


W innej ksiazce nasmiewali sie z biurokracji. Pare lat temu odbyly sie konsultacje miedzy ministerstwami w celu ustalenia koloru tuszu w jakim nalezy nanosic poprawki na oficjalnych rzadowych dokumentach. Trwalo to oczywiscie dluzej niz pol roku.
Pierwszego dnia Indiach dobrnelismy do Foreign Tourist Bureau(FTB) na dworcu New Delhi. "Dobrnelismy" bo po drodze trzeba bylo ominac cwaniaczkow przekonujacych, ze biuro jest zamkniete i trzeba sie kierowac do agenta turystycznego na Connaught Place. Dla Kasi to byla oczywista sciema, ja bym uwierzyl. Pozniej sie okazalo, ze przestrzegaja przed tym nawet w Lonely Planet.
Kupujac bilet na pociag obcokrajowcy korzystaja z wydzielonej puli, w New Delhi robi sie to wlasnie w FTB. Bylem przerazony jak tam weszlismy. Duze pomieszczenie zawalone petentami siedzacymi w niewiadomo jakim porzadku, a przy stanowiskach obslugi siedzial jeden jegomosc, ktory czyms sie bawil. Na szczescie zaraz sie okazalo, ze wlasnie trwa 15-sto minutowa przerwa a kolejka wbrew pozorom jest uporzadkowana i kazdy co chwile zmienia siedzisko w odpowiednim kierunku. Nawet wtedy napis "Waiting not allowed" nie przestal mnie jednak bawic.
Do rzeczy. Aby kupic bilet trzeba wypelnic formularz z imieniem i nazwiskiem, numere paszportu, wizy, numerem i nazwa pociagu i jego relacja, a takze z wiekiem i plcia pasazerow. Formularz oddalismy po 2 godzinach w kolejce z nadzieja, ze nie ma w nim powazniejszych bledow. 4:3 za smieszna biurokracje.