wtorek, 6 listopada 2012

W pociagu z Delhi do Kalkuty

Jestesmy w Kalkucie. Pierwsze wrazenia bardzo pozytywne. Widac ze jestesmy w miescie, ktore zostalo zaplanowane i za czasow angielskich musialo budzic zachwyt. Teraz jest raczej wspomnieniem tych czasow ale i tak stokroc lepszym niz Delhi.
Wczoraj przezylem podroz z Delhi do Kalkuty. Pociag, klasa sypialniana dla lokalsow, przewidywany czas podrozy 24 godziny i 25 minut. Wyruszylismy 4.11 o 16:20, mielismy dotrzec 5.11 o 16:45. Troche podczas podrozy notowalem z mysla o tym blogu, wiec sie podziele.

Okolo 11 rano minelismy duza rzeke. Troche nie wiem gdzie jestesmy ani w jakim stanie wiec tylko sie domyslam ze to Ganges. Obok rzeki bylo jakies wydarzenie lokalne: trybuna, publicznosc i mecz krykieta na suchej ziemi.
W krykieta grali na suchej ziemi ale za oknem przewaznie widac zielone pola. Nie wiem co na nich sadza i troche mnie to nie interesuje. Na polach co chwila widac wysokie, stozkowate u dolu kominy. Obstawiamy, ze to do wypalania cegiel.
Prawie wszystkie domy w mijanych wioskach sa ceglane. Kasia mowi cos jeszcze o glinianych ale jak juz mysle, ze widze wlasnie taki to zawsze okazuje sie, ze to jednak kolejny kopczyk suszonych krowich plackow. Placuszki sluza jako material opalowy i sa wszedzie. Oblepione sa nimi sciany, przystrojone sa nimi trawniki itd. Zastanawiam sie nad technologia wyrobu takiego placka. Kasia juz sie nie moze doczekac zeby opowiedziec, ale jest to na tyle ciekawe zagadnienie, ze musi dac mi sie przez chwile wykazac. Obstawiam dwie mozliwosci:
  1. Zostawiaja cale zadanie boskiej i madrej krowie i zbieraja gotowe krazki
  2. Zbieraja po kawaleczku i rzezbia w ...
Stoimy wlasnie na jakiejs stacji nie wiem gdzie (no jak moge nie wiedziec gdzie...). Korytarzem przechodzi kolejny zestaw sprzedawcow z roznymi spacjalami. Najczesciej nie wim czym jest specjal i zanim sie dowiem i przemysle to juz zdaze pokrecic nosem na nie. Costam jednak jedlismy. Swiezy kokos, samosa, paneer pakora, chipsy masala no i dinera wczoraj wieczorem. Oprocz tego oczywiscie slodka, mleczna, indyjska herbatka. Sprzedawcy jakos tak moduluja glos ze sa bardzo glosni. Kariera nad polskim morzem zapewniona.
W pociagu widzialem tez hidzre zbierajaca okup od mlodych facetow. Nieoplacony transwestyta strzela plaskaczem po twarzy i rzuca klatwe, ktorej sie wszyscy boja.

Mala przerwa na naprawianie naszego nowego portfela za Rs20. Poprzedni nam wyparowal jak kupowalismy bilety lotnicze z Kolkaty do Cochin na Kerali. W portfelu bylo wtedy Rs300 wiec no worries. Lecimy 8.11 i rezygnujemy z Darjeelingu. Tam byloby moze za zimno i za duzo dni spedzilibysmy na samym podrozowaniu. Pozniej podczas podrozy pociagiem pewien Bangladeszczanin (piekne slowo) bedzie sie dziwil ze wybieramy Kerale bo przeciez tam cieplo a Darjeeling to najlepsze miasto w Indiach...

W korytarzu wlasnie trwa pokaz artystyczny. Dwie male dziewczynki robia cwiczenia gimnastyczne. Niestety numer z przeciskaniem sie przez kolko zrobily daleko od nas.

I znowu naprawialem portfel, bo Kasia kupowala biryani...

Jegomosc, ktory siedzi na przeciwko nas jest najbardziej ohydny z calej okolicznej ferajny. Caly czas zuje betel z torebek i lezy rozwalony jak stara kurtyzana. Do tego smierdzi i jest hipergburowaty. Kasia by go nazwala: pan purchawka, ja: pan obsraluch

... biryani smakuje jak ryz z pikantnym mydlem.

A pan obsraluch jest chyba pod wrazeniem, ze go opisalem bo zaczal miec glosne i wietrzne problemy zoladkowe.

Wlasnie jedziemy nad wieeelka rzeka. Troche przeschla jak Wisla ale koryto jest na tyle szerokie, ze poprzednio sie chyba pomylilem i dopiero teraz mijamy Ganges :)

Dobrze, ze z biegiem czasu troche sie juz przyzwyczailem do tego pociagu. Poczatki byly trudne... Zaczelo sie od tego, ze naszego pociagu nie bylo na wyswietlaczu z rozkladami. W ogolnym dworcowym chaosie, wsrod tysiecy ludzi pilnowalem bagazy a Kasia zdobywala numer peronu. Tutaj kazde najprostsze zadanie to wyzwanie.
Stal na peronie 16, czyli ostatnim. Niebieski i obskurny. Nasz wagon to S2 czyli drugi sleeper. Wewnatrz 'wystroj' niebiesko-bialy i wszedzie widoczny brud, ktory juz nie jest do wyczyszczenia. Po wejsciu bylismy atrakcja, choc Kasa mowila, ze i tak sie na nas malo patrzyli.
Na ulicy jak ktos lub cos mi sie nie podobalo to sie zwyczajnie moglem oddalic. W pociagu nie ma takiej opcji. Siedzisz razem z lokalsami i ich sobie nie wybierasz. Musisz tez sie przyzwyczaic do o wiele mniejszej sfery prywatnosci. Troche mi to zajelo zanim przywyklem.
Kilka zdjec zrobionych gdy wysiadalismy:




Tymczasem przez jakies slumsy wjechalismy do wiekszego miasta. To Patna, stolica Biharu, ktory jest jednym z biedniejszych w Indiach. Albo to sila sugestii albo rzeczywiscie to biede widac bardziej niz gdzie indziej. Troche boje sie wyjac aparat zeby to sfotografowac.

O 19 wjezdzamy do Asansol. Pierwsza stacja na terenie Bengalu Zachodniego. Zgodnie z rozkladem o 16:45 powinnismy byc w Kalkucie wiec opoznienie jest juz wieksze niz mniejsze... Przynajmniej pana obsralucha juz nie ma. Wysiadl jeszcze w Biharze. Co za zbieg okolicznosci :)

Dojechalismy w strasznej ulewie jakos o 22:30. Kilkanascie minut walki o taksowke i jedziemy. Nasz woz to zolty Ambasador. Leje dosyc mocno ale dziala tylko jedna wycieraczka. No ale "what to do?". Dowiozl nas na Sudder Street, czyli do mekki backpackersow. Tam wynajelismy pokoj nie pokzujac paszportow (szok!) i po kapieli w cieplej wodzie poszlismy spac.

2 komentarze:

Radek pisze...

O kurcze!

Radek pisze...

Moj poprzedni zachwyt dotyczyl niepelnego wpisu. Wiec go ponawiam! Dzieki i ciesze sie, ze sie trzymacie.