Jesteśmy w Fort Kochi. To jedna z dzielnic dosyć dużego Kochi, które jest rozłożone na kilku wyspach i półwyspach w stanie Kerala nad Morzem Arabskim.
Gdy wracaliśmy dziś ze spaceru, pod hotelem zaczepił nas rikszarz. Nie chodziło o zwykłą ofertę podwózki albo objazdowej wycieczki. Tym razem była to prośba o przysługę. On mnie zawiezie do sklepu za rogiem, ja pooglądam towary ze dwie minuty a on za to dostanie kupon na paliwo. Byliśmy zmęczeni upałem więc Kasia poszła do pokoju a ja się zgodziłem. Sklep był bardzo duży jak na tutejsze warunki ale asortyment miał taki jak wszystkie inne: srebrne słoniki, drewniane i mosiężne figurki bożków, szale i wdzianka z dobrych materiałów ale z obrzydliwymi wzorkami. Obejrzałem kilka sztuk szalów z paszminy i jedwabiu, po czym pomyślałem sobie, że może pasażerowie wielkich statków wycieczkowych są w tym sklepie bardziej na miejscu i grzecznie dziękując wyszedłem. Zadowolony rikszarz odwiózł mnie z powrotem pod hotel.
Fort Kochi i pobliskie Mattancherry są zdecydowanie nastawione pod "zachodniego turystę". Takich sklepów jak powyższy i kramów z przyprawami w małych torebkach jest na pęczki. W sklepie na rogu obok nas można nawet kupić Nutelle, Marsa i papier toaletowy.
Turystów jest rzeczywiście sporo bo miejsce ma swój urok. 150 lat obecności Portugalczyków, kolejne tyle Holendrów a później Brytyjczyków zrobiło swoje, dlatego nie wygląda jak typowe indyjskie miasteczko lecz jak mix kolonialnego skansenu z infrastrukturą turystyczną. Mamy tu też niezły kociołek jeśli chodzi o religie. Jest dużo chrześcijan, są oczywiście hindusi, kilka kwartałów muzułmańskich i gmina żydowska. Dziś odwiedziliśmy ich synagogę, nic oszałamiającego. Według mnie najciekawsze jest to, że ona się w ogóle w takim miejscu znajduje.
Jako, że jest tu sporo białasów a rząd Kerali się stara to jest też zorganizowana turystyka z wycieczkami do wykupienia. My też byliśmy, a co!
Parę dni temu pojechaliśmy na rejs po słynnych rozlewiskach (backwaters). Świetnie zorganizowana sprawa. Odbiór z hotelu, dowóz na miejsce, kilka godzin na dużej łajbie, później w czółnach w wąskich i uroczych kanałach wśród palm. Zostaliśmy też zabrani do jakiegoś domku w środku niczego gdzie przewodnik pokazał nam ogród przypraw i za 75 Rs zjedliśmy danie z miniaturowymi mulami na liściu bananowca.
Wczoraj natomiast wróciliśmy z górskiego Munnaru. To było o wiele słabsze, może dlatego że kierowca był pierwszy raz i nikt go wcześniej odpowiednio nie przeszkolił. Warto było jednak zobaczyć mycie słonia w rzece albo plantacje herbaty w pełnym słońcu. Dostałem też 0,5 kg orzeszków cashew za 9zł :)
Dziś Diwali, święto bogini Lakshmi. Będzie dużo światełek i fajerwerków. Happy Diwali!
3 komentarze:
Dzięki za słonia! Jest fantastyczny. Babcia L. jest fanką Waszego maila, ale jeszcze nie umie pisać komentarzy, więc ich nie pisze.
bloga, nie maila, myślałam o czymś innym, o czym chcę napisać w mailu właśnie.
Słonie. Słonie w rzece. Słoniomyjnia. Mycie ręczne. Z woskowaniem?
Prześlij komentarz